Wszyscy na nią czekają. Wyglądają z okien, zerkają to na termometr, to na kalendarz. Mówią o niej częściej, ale trochę nieśmiało. Zachęceni coraz dłuższym dniem, coraz krótszą nocą. Cieplejszymi promieniami słońca, trochę zieleńszym odcieniem trawy upstrzonej tym, co psy pozostawiły na niej ubiegłej jesieni.
To przydługie oczekiwanie trwa kilka dobrych tygodni. Patrzysz przez okno – jest! Wychodzisz na dwór i przeżywasz szok, zwieńczony prawdopodobnie katarem.
Bez obaw, w końcu przyjdzie.
A ja przyznaję: boję się wiosny. Zwłaszcza tegorocznej. Jestem trochę bardziej niż zawsze obleczona pozimową warstwą grzewczą. Trochę bardziej blada i jakby wypłowiała. Mało mam w szafie modnych ubrań, a już na pewno za mało takich, które dobrze na mnie leżą.
Nie robię sobie jednak o to wyrzutów. Za mną dwie ciąże i długie miesiące karmienia, a dwójka maluchów ciągle uczepionych mojej spódnicy nie pozostawia mi zbyt wiele czasu. Jeśli już uda mi się w końcu gdzieś wyjść to prawdopodobnie skończę w spożywczaku albo w dziale dla dzieci. Nie pomaga mi też to, że na pocieszenie lubię sobie wieczorem zjeść coś dobrego, albo nawet strzelić lampkę wina. Skutecznie oddala mnie to od wymarzonej sylwetki, ale za to łagodzi skołatane nerwy. Równowaga musi być!
I nie ma co, nie jestem jeszcze na wiosnę gotowa, ale wiem, że ona przyjdzie i tak, nie pytając mnie o zdanie. Nie uda się dłużej ukrywać pod zimowym płaszczem. Będę musiała zaprezentować moją wiosenną formę, a raczej nie będę wyglądać jak milion baksów.
Liczę jednak, że mi ten drobny dyskomfort wynagrodzi. Staję więc do tej nierównej walki trochę nieprzygotowana, ale podnoszę gardę i mówię: wal wiosno!
Bardziej gotowa nie będę!
Jedna myśl na temat “Pierwsze wiosenne pączki”