Ja to jestem wrażliwa dziewczyna. Łatwo mnie dotknąć, urazić i poruszyć. Emocje moje raz są wypisane na twarzy, jak na pierwszej stronie w zeszycie- równiutko i wyraźnie, a innym razem zapisuję je głęboko w serduszku.
A później wysypuję z siebie nad kieliszkiem wina, jak staruszka drobniaki przy kasie. A działa na mnie ten kieliszek wina bardzo. I w ogóle jedzenie na mnie działa. Można powiedzieć, że do jedzenia podchodzę emocjonalnie. Im starsza jestem, tym bardziej lubię zjeść. Co prawda zwracam uwagę na to, co jem, ale to wcale nie oznacza, że nie lubię sobie czasem zapodać fast fooda. Owszem tak, ale liczę się z tym, że na drugi dzień obudzę się na śmieciowym kacu. Trudno…
Lubię sobie dogodzić dobrym jedzeniem. Zdarza mi się kierować się chwilową „potrzebą” mojego organizmu. Jakoś nie robię sobie wielkich wyrzutów, jak najdzie mnie ochota na czekoladę. Słodsza jestem wtedy dla męża, cierpliwsza dla dzieci. Rodzina tylko na tym zyskuje. Wobec tego ja się poświęcę. Kiedy najem się sałaty jestem drugą Lewandowską (w okolicach 7 miesiąca ciąży). Czuję się super fit. Plus sto do pewności siebie i mogę ruszać na zakupy. Bywa, że mam chęć na krechę z glutaminianu- wciągam paczkę czipsów i jest dobrze. Zdarza się, że zamiast obiadu zamawiam kurczaka w wiaderku i mówię sobie damn girl, co ty łobisz?!- z akcentem niczym żona Hollywood. Ale to jest mój dream i proszę mnie nie budzić. Czasami nawet mi szkoda, że mam te parę kilogramów za dużo. (Taka odporna nie jestem.) Ale zazwyczaj jednak siebie lubię. Nie lubię za to tekstów w stylu: zjadło się babeczkę, to teraz trzeba będzie odpracować. Zjadło się, było miło i po co psuć tę piękną chwilę? A jeśli mam się potem zadręczać, to może lepiej jej nie jeść? Bo tak jeść i się później dołować? Bez sensu. Jedzenie jest przyjemne. Nie ma co sobie tej przyjemności psuć. Ja jakoś bardzo nie walczę z moimi zachciankami i paradoksalnie pociążowe kilogramy spadają. Tak wiem, pewnie gdybym jednak walczyła, to już by zleciały. Ale za jaką cenę? Jakichś bez sensu wyrzeczeń? Spodni w rozmiarze 36, a nie 40? Kłótni z małżonkiem? Bo przecież ja się nie chcę kłócić. Dlatego jeśli mam wybór, to wolę ugryźć hamburgera, niż musieć się ugryźć się w język.
Grafiki do pobrania:
Ps. Ten post nie jest reklamą niezdrowego odżywiania. Jest pochwałą czerpania przyjemności z jedzenia i nie robienia sobie wyrzutów o pierdoły. I może jeszcze lubienia swojego ciała.
Mój humor jest zdecydowanie uzależniony od tego czy jestem najedzona. Ogólnie jestem zołzą ale głodna robię się nie do zniesienia więc taki plakat jak najbardziej do mnie pasuje.
PolubieniePolubienie
Mam podobnie 😉
PolubieniePolubienie
Dobre, u mnie szaleństwem jest to, że sobie na przykład tak jak wczoraj kupię 10 pszennych bułeczek ;). Grafiki boskie! 🙂
PolubieniePolubienie
Dzięki! Dobrze czasem zaszaleć 😉
PolubieniePolubienie
Uwielbiam Cie! Lekki jezyk, humor I temat na czasie 🙂 Ja zdrowo sie odzywiam, nie lubie hamburgerow I ograniczam cukier. Ale, jak mam ochote na czekolade, to ja jem. A jak chce zjesc cos bardziej slodkiego, to pieke ciasteczka lub tort 😉 I zawsze jem ze smakiem. Jak mam miec wyrzuty sumienia, to wole nie jesc 🙂
PolubieniePolubienie
Dzięki Aniu! Od samego czytania zgłodniałam 🙂
PolubieniePolubienie