Kwadrat · Refleksye

Miara miłości

Podobno miłość do dzieci to takie uczucie, z którym nie może się równać żadne inne. Dostajesz do rąk to małe, umazane krwią, różowe coś i bum! eksplozja miłości. Bo ja wiem…? U mnie tak nie było.Z Leonem, to może trochę szybciej, ale i tak nie od razu. A że naprawdę kocham Malinę tak, jak to opisują (dookoła dziecka widzisz tęczę, jednorożce i motylki, chce ci się płakać i śmiać jednocześnie, ktoś daje ci teczkę pieniędzy, ale odmawiasz, bo wolisz trzymać własne dziecko) poczułam gdy miała może z pół roku. Początkowo czułam się tak, jakbym dostała nowy telefon: jest ekscytacja, ciekawość, ale też trochę strach, że jak się naciśnie nie to co trzeba, to można zepsuć. No i jeszcze trzeba powiedzieć, że domyślnie ustawiony język urządzenia to chyba jakiś afrykański dialekt. Trochę trwa, żeby załapać jak to działa. Jak już załapałam, to nawet mi się ta nowa zabawka spodobała, chociaż funkcji ma może ze trzy: jeść, spać, srać (sorry). Ale najgorsze jest to, że cały czas jest w stanie czuwania i wyłączyć się na noc nie da.

Teraz jest fajnie. Nawet się rozumiemy. Można porozmawiać, wyegzekwować, co jest właśnie potrzebne. Zabawy są ciekawsze. Ale czy ja cały czas czuję taką ekstazę, że kocham na zabój i oł maj gad? No nie. Najczęściej to jest taka sympatia pomieszana z poczuciem obowiązku i zachwytem nad tymi ładnymi buziami (Jak dobrze, że natura tak to stworzyła, że własne dzieci zawsze wydają się rodzicom najładniejsze. Inaczej gatunek ludzki mógłby nie przetrwać.). Jak ich nie ma przy mnie i o nich myślę, to jednak jest to wielka miłość. Jak są, to w sumie też, ale jak ich nie ma to nawet większa. No żarcik!

Kocham moje dzieci. Często jednak w ich obecności (o co mam pretensje wyłącznie do samej siebie) czuję głównie zniecierpliwienie. Drażni mnie to powolne zakładanie skarpet tylko po to, żeby i tak je zaraz zdjąć. Dziobanie obiadu albo rozgniatanie go garściami, zamiast wkładania do buzi. A przede wszystkim ciągłe pytanie o to samo: dlaczego? po co? kiedy? Kiedyś myślałam o sobie, że mam super cierpliwość i nic mnie nie rusza, ale moje dzieci mnie boleśnie zweryfikowały. Jestem niecierpliwa jak cholera! Jak układam z Maliną puzzle, to mam chęć wrzeszczeć. W środku aż kipię, ale mówię: nie Malinko, nie tutaj, no obróć, to będzie pasował. AAAAA!!!!! I wdech wydech, wdech wydech. I aż się w głowie kręci od nadmiaru tlenu.

Zapanowanie nad sobą, kiedy tak bardzo tracę cierpliwość wystawia mnie na wielką próbę charakteru. Nie zrozumie nikt, kto nie słyszał 1000 razy dziennie pytania dlaczego? Te wszystkie momenty, kiedy mam chęć wrzasnąć, ale spokojnie odpowiadam, to takie małe zwycięstwo nad sobą. Miarą miłości do dzieci jest chyba cierpliwość ich matki. Chociaż przyznaję, nie wiem jak długo jeszcze.

I takim banałem na koniec polecę, że to wszystko wynagradzają zwykłym uśmiechem. Za zszargane nerwy płacą dotykiem małych rączek na policzkach. Za podniesione ciśnienie narysowanym na kartce kulfonem (to ty mamo!). Jeden buziak zrekompensuje sto rozlanych obiadów. Że kocham cię mamo, to najpiękniejsze słowa na świecie (Chociaż chciałabym sprawdzić, co się czuje słysząc: trafiliśmy szóstkę!). Że patrzeć jak rosną to wielkie szczęście i szkoda każdego mijającego dnia. Że to naprawdę jest miłość bez miary i ponad wszelką miarę.

DSCF3671new1.JPG

Myślałam, że będę zawsze pamiętać jak to było, jak Malina i Leon byli mali. Bo jak to można zapomnieć? Okazuje się, że jednak zapominam, więc zbieram ciągle jakieś pamiątki. Zrobiliśmy też sobie taką miarkę, na której zaznaczamy jak Malina rośnie. Jak Leoś zacznie chodzić, to dla niego zrobimy osobną. To lepszy patent niż zaznaczanie na futrynie drzwi, jak to się czasem robi, bo miarkę można odkręcić i zabrać ze sobą podczas przeprowadzki, albo dać dziecku do jego własnego domu, gdy będzie dorosłe. No i lepiej wygląda.

DSCF3671new12.JPG

DSCF3682new1.JPG

DSCF3691new1.JPG

DSCF3740new.JPG

DSCF3754new.JPG

2 myśli w temacie “Miara miłości

Dodaj komentarz