Refleksye

Mali złodzieje (którym sama wszystko oddajesz)

Prawdopodobnie będzie to post dla ludzi o mocnych nerwach. Z pewnością nie z kategorii: o matko jak ja ich kocham i rzygania tęczą. Raczej po prostu rzygania. A jeśli należysz do ludzi, którzy nie lubią jak im się mówi, że czasami w życiu bywa źle i można mieć dość swoich dzieci, to nie czytaj dalej.

Wczoraj, po raz pierwszy od trzech lat, na serio poczułam się zmęczona macierzyństwem. Miewałam już wcześniej gorsze dni. Czasami jakąś łezkę wylałam doprawiając nią zupę, ale częściej trzaskałam drzwiami i robiłam sobie solidny spacer. Wracałam krokiem już mniej stanowczym, najczęściej z jakimiś klamotami z Pepco, albo papierkami od batonów w kieszeniach. Otwarto zawór bezpieczeństwa, ciśnienie w głowie obniża się, co nie doprowadza do wybuchu zbiornika. Czysta fizyka! Ale tego dnia to już było too much. I niby nic specjalnego się nie stało. A już na pewno nic, o co mogłabym mieć pretensje.

Pół roku wcześniej kupiliśmy bilety na koncert. Pół roku się nakręcaliśmy, jak to będzie fajnie. Rodzice na gigancie. Dla wielu to pewnie nic takiego, pójść na koncert. Podrzucasz dzieciaka babci, cioci, wujkowi i idziesz. Dla nas to jest coś, bo my jesteśmy w zasadzie zdani na siebie. Nie mamy w pobliżu rodziny. A Leon jest jeszcze na tyle mały, że nie zostawimy go z kimś obcym. Zostawianie go w ogóle jest trudne, bo jest mega marudą. Dużo choruje. Często się budzi i tylko ja go mogę uspokoić. Ciężka sprawa. A chciałoby się, kurde, żyć!

No i są bilety! Kupione, wychuchane, nocleg (dla nas, dzieci i babci) -jest, koszulki zespołu- są! A ten słodki chłopczyk zniszczył mój bilet! Jednym strzałem z laserowego termometru w czoło! 38OC! I co zrobisz?! Nic. Przecież nie można nawet mieć do niego pretensji. Zwłaszcza patrząc na tę słodką, czerwoną od gorączki buźkę.

No trudno- mówię- następnym razem. Ale serce krwawi! Bo czy będzie następny raz?! Ile już mi uciekło w życiu?! Ile już nie wróci?! Tyle już mi te małe złodziejaszki ukradły! Ciało moje piękne, młodzieńcze, teraz już nie to samo. Dramatu może nie ma, ale ja nadal tej kobity w lustrze nie poznaję. Kręgosłup i kolana trzeszczą pod ciężarem małych oprawców, siat z zakupami i wózka targanego po schodach. Nadgarstek nadal boli, bo kiedyś ze złości uderzałam w łóżko, chociaż chciałam przylać w dupę. To tylko ciało. I tak się zestarzeje. Ale ja już czuję na plecach oddech demencji. Wszystko czego się kiedyś nauczyłam zapominam. Stymulacji intelektualnej i obcowania z kulturą mam za mało. Narzucam sobie rygor uczenia się i nie daję rady- wolę spać, albo leżeć i gapić się tępo w telewizor. Co z tego, że się czasem umówię z koleżanką: sorry Aśka, sraczki dostał– powie. To nic, nie przejmuj się, Malina ma stan podgorączkowy, też nie mogę- odpowiem z żalem i zrozumieniem. Tak to jest, wszystkie koleżanki dzieciate i zawsze coś wypadnie. A z mężem też głównie o dzieciach rozmawiam. O dzieciach, zakupach, pracy, że ja chcę do pracy, co by tu wyremontować, przestawić. Zero intelektualnej podorywki. Nie wspominając o innych małżeńskich sprawach. Spontaniczny seks- hahaha! Zaraz wyczują małe wścibskie nosy, że coś się szykuje i nie chcą iść do drugiego pokoju. To nic, że w telewizji leci Czerwony kapturek. A dlaczego mama jest goła a tata ma takie wielkie… oczy? Więc umawiasz się, że reszta wieczorem, a później jak już można, to żadne do tematu nie wraca. Pomęczeni. A poza tym pod kołdrą to się śpi!

Tak, ja wiem, że to jest coś za coś. Że podobno to mi się wszystko zwróci. Że na stare lata oni mi będą pampersy zmieniać. Tak się toczy to koło życia. Ale ja chcę teraz żyć! Co ja mam dobrego teraz?! Regenerację ciała w postaci kąpieli w mleku. Własnym. Od trzech lat, prawie co noc, jak jakaś cholerna Kleopatra! Do tego gratis mała pyzata otwarta buzia, jakby mówiąca daj trochę. I weź nie daj! Nie oprzesz się temu małemu spryciarzowi. Wkurzam się, ale szybko mi przechodzi. A on, jakby na przeprosiny, już pakuje w pampersa te małe śmierdzące prezenciki. Masz matko! Dla ciebie! Zobacz jak pachnie! A ja muszę przyznać, że kocham te małe smrodki! Nie, nie te z pampersa! O fuuu! Ale te śmierdzące, zapocone dzidziusiowe ciałka. Serio! Wstyd przyznać, ale lubię wziąć solidnego macha ze spoconej szyjki Leona. Lubię jak Malina z placu zabaw przyjdzie i wiesza mi się na szyję. Pachnie wolnością i zabawą. A tak mi ich teraz brakuje!

Guns-N-Roses.jpg

4 myśli w temacie “Mali złodzieje (którym sama wszystko oddajesz)

  1. Paczę na fotę i myślę, że pewnie relację sobie fajną poczytam, a tu niespodzianka! I nie pojechałaś na Gunsów!? Czuję współ, bo ja ryczałabym w poduszkę. Tym razem na szczęście na koncercie byliśmy, ale nie raz się zdarzało, że zdarzenia losowe pokrzyżowały nam szyki. To jest loteria, z tym nie wygrasz, ale nie ma co płakać, bo jeszcze mnóstwo imprez przed nami 🙂

    Polubienie

Dodaj komentarz