DIY · Kwadrat · Refleksye

(Nie)poważne choroby i zabudowa grzejnika DIY

Siadam do pisania posta. Odsuwam krzesło, łapiąc za częściowo oszlifowane oparcie. Siadam ostrożnie, przytrzymując siedzisko. Zmieniona gąbka i materiał, ładne, ale jeszcze nie przykręcone do ramy. Jak przycupnę delikatnie, to może nie wyląduję na podłodze.

Siedzę. Zaczynam pisać. I myślę, kurcze, ile ja mam rzeczy rozgrzebanych. Te trzy krzesła przy stole, to jest nic. W piwnicy fotel, dwa hokery, łóżeczko. Wejść się tam nie da. A ile pomniejszego rozpoczętego badziewia? Szkoda gadać. A ja ciągle wymyślam nowe. Planuję sobie co zrobię, zmienię, naprawię, przemaluję. Jestem mistrzem w zaczynaniu. Zapalam się, zaczynam robić i coś mi przerywa. Następna okazja, żeby robić dalej będzie za dwa dni, a ja do tego czasu to już sobie nową rzecz wymyślę i rozpocznę. Poprzednia będzie musiała poczekać. I tak w kółko. Oczywiście wszystkim zawsze mówię, że to wina dzieci, bo przez nie nie mam czasu i warunków do działania. Bo przecież nie powiem głośno, że cierpię na chroniczną zaczynozę niesokńczozę. Poważną chorobę, na którą nie wymyślono jeszcze lekarstwa. Próbuję jakichś terapii zastępczych, na przykład obiecuję sobie, że nie zacznę następnego dopóki nie skończę poprzedniego. Kuracji wspomagających: nie pozwól mi jeść czekolady, dopóki nie skończę malowania. Ale one nie przynoszą spodziewanego efektu. Trzeba się przyznać. Jestem chora! No dobra, żartowałam. Nie ma usprawiedliwienia dla mojej level master prokrastynacji. Zresztą nawet usprawiedliwiać mi się nie chce, bo wolę już przejść do kolejnego akapitu, nie kończąc tej myśli.

Podobno w walce z odkładactwem powszechnym (zwanym również odjutryzmem) dobrze stosować małe nagrody, a nie kary. Czyli zamiast odbierać sobie przyjemności i się zadręczać, doceniać to, co się udało. Niby różnica niewielka, ale jakoś tak przyjemniej pracować dla, na przykład najnowszego ferrari, niż żeby uniknąć chłosty, co? Grunt to dobra motywacja!

Nie przedłużając tej blogerskiej agonii, no i czytelniczej, bo przecież nie chce Ci się czytać i wolisz już przejść do zdjęć powiem, że czasem coś tam mi się udaje dokończyć. Właściwie raz mi się udało. Ale czekolady wtedy zjadłam, o ludzie!

No, to teraz już możesz zobaczyć zdjęcia!

PS. A gdyby jednak chciało mi się zakończyć jakimś wnioskiem, chociaż mi się nie chce, to napisałabym nagradzaj się, a nie karaj. Bo jakoś łatwiej jest zauważać, co się nie udało, wyliczać sobie błędy i niedociągnięcia. A powiedzieć sobie super mi się udała ta dzisiejsza zupka, to już trudniej. Za bardzo skupiamy się na tym, czego nie zrobiliśmy, nie dokończyliśmy, co w nas nie jest najładniejsze. A gdyby tak zauważać sukcesy, nawet te małe? Doceniać się na co dzień. Motywować się pozytywnie. Być może nie będzie to dostateczna zachęta żeby dokończyć wszystkie niezrealizowane zamiary, ale jeśli nie, to przynajmniej będzie to powód żeby sobie pojeść czekolady.

 

DSCF5139neww.JPG

Przed.

DSCF3326new.JPG

W trakcie.

IMG_20170607_110507532new.jpg

Zdjęcie robione tosterem! Niestety nie zrobiłam ich więcej w trakcie skręcania zabudowy. (Byłam z dziećmi sama w domu i nie myślałam o tym, żeby jeszcze sprawę uwiecznić. Taka blogerka!) Wykonanie całości zajęło mi jakieś 3 godziny, jak Czarek wrócił z pracy miał niezłą niespodziankę. Mina bezcenna! 

Do zrobienia zabudowy użyłam:

  • 2 szafek z Ikea (seria Besta, wym. 64x20x60)
  • 2 półek sosnowych 2x20x200- jako blat
  • 10 listewek o wymiarach 2x4x210 cm 
  • kantówki 5×5 cm
  • wkrętów do drewna o długości 6,5cm
  • wiertarki, wkrętarki, wyrzynarki, miarki, papieru ściernego, półmatowego lakieru do drewna, pędzla 

Jak to zrobiłam: 

Złożyłam i wstawiłam na miejsce szafki z Ikea. Połączyłam je ze sobą skręcając boki. Zmierzyłam półki sosnowe stanowiące blat. Jedną z nich wykorzystałam w całości, drugą odpowiednio przycięłam i wyszlifowałam. Kantówkę przycięłam na wysokość szafek (64cm)- stanowi wsparcie blatu po przeciwnej stronie, pod oknem. Listewki pocięłam i oszlifowałam- długość listewek to 140 cm (cała przestrzeń między ścianą a szafkami) i około 30 cm. Chciałam, żeby krótsze listewki nie miały tej samej długości, żeby efekt był ciekawszy, mniej uporządkowany. Wymiar samej zabudowy z listewek to około 64x140cm. Zaplanowałam układ listewek żeby zapełnić tę przestrzeń, tak jak to widać na zdjęciu. Następnie wierciłam otwory w listewkach i skręcałam je na bieżąco, zgodnie z ułożeniem. Starałam się skręcać tak, żeby nie było widać wkrętów, ale nie udało się zakryć wszystkich. Mogłam je złączyć na klej, ale obawiałam się, że rozkleją się zimą po włączeniu grzejnika. Przykęciłam blat do szafek z Ikea (od spodu) – z lewej strony krótszy fragment, żeby był stabilniejszy, następnie całą 2 metrową półkę. Na koniec, od wewnętrznej strony, przytwierdziłam do prawego brzegu osłony kantówkę tak, żeby na styk weszła pod blat. Całość- osłonę i przytwierdzoną do niej kantówkę włożyłam pod blat. Drewno polakierowałam Osłona nie jest przykręcona. Jest włożona na styk i nieruchoma. Jednocześnie można ją wyjąć (ale dzieci sobie z tym nie poradzą), choćby po to, żeby poodkurzać zakamarki. Całość kosztowała jakieś 300 zł. 

 

DSCF5136newww.JPG

DSCF5150neww.JPG

 

DSCF5187neww.JPG

DSCF5173new.JPG

DSCF5155neww.JPG

Muszę przyznać, że jestem z siebie dumna! 

Jeśli podobał Ci się mój post, będzie mi bardzo miło jeśli dasz mi o tym znać, bo kosztował mnie dużo pracy. 

 

23 myśli w temacie “(Nie)poważne choroby i zabudowa grzejnika DIY

  1. Mistrzostwo! Tym bardziej że robiłaś to z dziećmi w domu. Bardzo podoba mi wnętrze w którym grzejnik nie krzyczy: hej, tutaj jestem! (no chyba że jest wyjątkowo pięknej urody). U Ciebie w każdym razie subtelnie się kamufluje i chwała mu za to 🙂 Dobra robota!

    Polubienie

    1. Dziękuję! Miałam wątpliwości czy nie pomalować samej osłony na biało, zostawiając drewniany blat, żeby jeszcze bardziej ukryć grzejnik. Ale póki co podoba mi się w wersji naturalnej 😉

      Polubienie

  2. Super !! Naprawdę świetnie to wymyśliłaś !! I do tego wszystko sama zrobiłaś i mało tego – przy dzieciach.. to jest po prostu niesamowite 😉

    Polubienie

    1. Dzięki Monika! Zrobiłam tak: Malinę posadziłam w pokoju na podłodze, żeby układała klocki, Leona wsadziałm do krzesełka do karmienia, żeby się nie wałęsał i na korytarzu, mając ich na oku pocięłam listewki. Na szczęście moim dzieciom nie przeszkadzają odgłosy wyrzynarki. Chyba się przyzwyczaiły 😉 Później Leona położyłam spać, a Malinie włączyłam bajki (zła matka 😉 i wszystko wyszlifowałam i skręciłam. Nie było tak źle. 🙂

      Polubienie

  3. Świetny post! Jestem tutaj pierwszy raz ale bardzo mi się podoba. U mnie na koncie dopiero 3 posty (do zakładania bloga zbierałam się bardzo długo) a już wiem, ile to kosztuje pracy. Czekam już prawie 2 lata aż mój Mąż zabuduje grzejniki w salonie i postanowiłam sobie, że nie zrobię tego za Niego. I teraz jak widzę ten post to nie wiem czy nie pęknę 🙂 Chociaż w Twoim opisie wygląda to tak łatwo, że może Go w końcu przekonam 😉

    Polubienie

  4. Świetne rozwiązanie! Całość wygląda dużo lepiej, bardziej stylowo, no i ile miejsca na przechowywanie!
    Mam bardzo podobną sytuację w sypialni, tylko wnęka na łóżko węższa i może mi nie pozwolić na wstawienie między łóżko a grzejnik nawet najmniejszej listewki 😦

    Polubienie

    1. W drugim pokoju mam już od dawna podobne rozwiązanie jak w sypialni, ale nie zasłoniłam niczym grzejnika- są tylko szafki i blat. Też wygląda to dobrze. A zamiast listewek w sypialni rozważałam siatkę metalową, albo takie „drabinki” do wieszania pnączy. Może warto rozważyć 😉 Powodzenia! 😀

      Polubienie

  5. To raczej wygląda na nadmiar kreatywności, a nie na prokrastynozę! Ja jak miałam napad tej przypadłości, to sobie założyłam zeszycik, w którym zapisywałam przychodzące do głowy pomysły; od razu się zorientowałam, że nie ma szans, by wszystkie zrealizować (czas), więc większość została w zeszyciku; to przynajmniej oczyszcza głowę z nawracających myśli.
    A co do skłonności do wyrzucania sobie / poczucia winy, że się różnych rzeczy nie zrobiło, chociaż się niby mogło (ale właściwie, to się nie mogło, bo się przede wszystkim nie zdążyło) – to mam kolejne narzędzie zeszycikowe, mianowicie w skróconej formie zapisuję wszystko, co ZROBIŁAM. Serio, od lat to robię, 1 mała strona tabelki na tydzień.

    Polubienie

Dodaj komentarz